środa, 17 września 2014

Trochę nas nie było....

.....nawet nie takie trochę jak zauważyłam przed chwilą po dacie ostatniego posta. Oczywiście co kilka dni miałam jakiś pomysł, ale motywacji i siły już mi brakowało. Minęły wakacje. Sierpień był dosyć męczący pod względem upałów i mojego samopoczucia (miałam bardzo niskie ciśnienie, dzieciaki dawały popalić i jeszcze szwagry przywieźli na prawie miesiąc 6-letnią córkę do dziadków na dół, a że jej pomysłów nie brakuje to istny sajgon był). Odwiedzaliśmy troszkę też moich rodziców, no i przede wszystkim w końcu poszła ta moja Ola do przedszkola. 

Wyprawki zbyt pakownej nie miałam do sporządzenia, gdyż leżakowania, ani toalety po posiłkach w naszym gminnym przedszkolu nie ma. Zostały więc same przybory papiernicze, kapcie i uzupełnienie garderoby w wygodne, niezniszczalne (o ile takowe istnieją) zestawy. Ola nie mogła się już doczekać. Pierwszego dnia pobiegła do sali z werwą, zapominając nawet o pożegnaniu z rodzicami. Odebraliśmy ją dopiero przed 15:00 i tu moje rozgoryczenie, gdyż przerażeni rodzice poodbierali już dzieci przed 13:00 i została tylko dwójka sierotek. Na szczęście nasza mała agentka po czułych uściskach powróciła do starszaków na plac zabaw i mieliśmy nie lada problem z zaciągnięciem jej do domu. Tak mijał pierwszy tydzień. Ola z łatwością przystosowała się do nowego rozkładu dnia, zaczęła lepiej jeść i dłużej spać. Oczywiście w samym przedszkolu tylko skubie po odrobince z każdego dania, a zup nie rusza póki co, ale przed wyjściem dostaje śniadanie, a po powrocie czeka już na nią ciepły obiadek, więc nie martwię się że będzie głodowała. Ja natomiast nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo byłam obciążona psychicznie gdy obydwoje byli w domu przez cały dzień. Przez pierwsze dni nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nagle nastała dziwna pustka i swego rodzaju luz. Zaczęłam też silnie odczuwać Jej brak i .....tęsknić. Mikołaj też przyzwyczaił się do nowych warunków i zaczął przesypiać w  ciągu dnia nawet do dwóch godzin. W końcu mam porządek i ze wszystkim się wyrabiam. Ola wraca tak padnięta że zalega na kanapie przy bajkach, a ja jak mi Mikołaj pozwoli (a z tym jest różnie) przyłączam się do niej. No i te wszystkie zapewnienia o miłości, o tęsknocie, te uściski i buziaki - bezcenne.
W drugim tygodniu doczekałam się w końcu pierwszej infekcji, i od środy kurowaliśmy się w domu. Oczywiście Mikołaj złapał katar zaraz na drugi dzień, ale tragedii nie było. Ola rozpaczała tylko że do przedszkola nie pójdzie, ale w poniedziałek się już udało, więc humorek miała przedni. 
Podsumowując, póki co przedszkole jak najbardziej na tak. Jeżeli tylko choróbska nie będą nazbyt natrętne, nie będziemy nic zmieniać. Wszyscy na tym po części korzystamy.














Ciąża na dzień dzisiejszy - koniec 15 tygodnia. W sobotę podczas obiadu dostałam trzy porządne kuksańce, co mnie rozczuliło i uwierzytelniło mój stan na dobre. Brzuszek zaczął rosnąć. Wydobywał się dotychczas wieczorami, ale około tygodnia temu pokazał się i rano. I tak o to, z dnia na dzień budzę się szersza w pasie. Zaczynam też odczuwać większe zmęczenie. Każde dźwiganie Młodego staje się dokuczliwsze. Wieczorami padam oglądając tasiemce w połowie kolejnego odcinka. Mogłabym tylko spać. Waga drgnęła lekko, w granicach kilograma (jednakże dość "ruchliwego"). Termin wypada na 9 marca - Boże jak to niedługo! Przeraża mnie przyszłość. Nasze warunki mieszkalne. Ten ścisk i kombinowanie. Tak bardzo chciałabym już mieszkać sama, bo nadmiar osobników w domu ostatnio doprowadza mnie do szału. Za rok ruszamy w końcu z domem. Muszę więc uzbroić się jeszcze w odrobinę cierpliwości, bo inaczej nie podołam tym wszystkim obowiązkom. Czuję, że to będzie dziewczynka. Ba! Nawet jestem tego pewna odkąd się potwierdziło. Mam nadzieję że się spełni. Takie moje próżne marzenie. Pozdrawiamy wszystkich zaglądających i ruszamy na nowo :)