środa, 20 listopada 2013

Wspólna kąpiel

I nie mam tu na myśli rodzeństwa (na to przyjdzie czas wkrótce), lecz rodzica z dzieckiem. To dość sporny temat jak ostatnio wyczytałam. No więc TAK, kąpię się z córką. Może co niektórzy mnie skrytykują, ale dla nas to jak najbardziej normalna czynność. Pierwszy raz kąpałam się wspólnie z Olą kiedy miała zaledwie kilka miesięcy. Dowiedziałam się że nie zaszkodzi to dziecku w żaden sposób (oczywiście najpierw sama się wyszorowałam porządnie), więc urozmaiciłyśmy nasze wieczorne rytuały. Co parę dni powtarzałyśmy kąpiele, tym samym pielęgnując nasza więź matka-córka. Z czasem zaprzestałyśmy z czystej wygody (za dużo przy tym było ambarasu, a bez pomocy taty nie dało rady). Niedawno nasze zwyczaje powróciły. Od września Ola stanowczo zaciąga mnie ze sobą do wanny i nikt inny wstępu nie ma (zwłaszcza tata). To taki czas tylko dla nas dwóch, możemy się pluskać, wygłupiać, nie ma płaczu podczas mycia głowy, ja szoruję Olę, a Ona próbuje i mnie. Do tego od razu robi się więcej wody w wannie, więc same plusy po prostu. Myślę że ma to związek z pojawieniem się brata, kiedy to musiała zacząć w głównej mierze sama organizować sobie dzień, bo mama nie ma kiedy z Nią posiedzieć. A z kąpieli nie ucieknę, cała moja uwaga spoczywa na Niej, no i jesteśmy całkiem same z bąbelkami. Zobaczymy jak długo jeszcze to będzie na topie. A jakie jest wasze zdanie na ten temat? Próbowałyście kiedyś? Pozdrawiamy :)

poniedziałek, 18 listopada 2013

5 miesięcy

Nadal nie mam pojęcia kiedy to minęło.....kiedy mój maleńki chłopczyk zaczął stawać się takim ciekawym świata "małym mężczyzną"......przez pierwsze tygodnie potrafiłam w każdej wolnej chwili Go obserwować, aż M ze mnie żartował, a ja czułam że muszę się "napatrzeć", bo ten okres w moim życiu mija bezpowrotnie....I mimo to On urósł i nadal rośnie wyzbywając mnie złudzeń że jakoś to spowolnię...Jakaż szkoda że tak szybko to mija, ta nieporadność, całkowita zależność i zapach, on też zaczyna powoli uciekać....


 A tymczasem:

- ważę ponad 8 kg
- noszę pieluszki w rozmiarze 3 i ubranka w rozmiarze 74
- nie protestuję podczas ubierania, ani kąpieli - lubię pełną obsługę
- umiem sam bawić się w kojcu i łóżeczku
- przekładam zabawki z rączki do rączki i pewnie chwytam wszystko co mam w zasięgu rąk
- pięknie przekręcam się z plecków na brzuszek i z powrotem
- łapię się rączkami za stópki i próbuję je wpychać do buzi (że o piąstkach już nie wspomnę)
- próbuję się już czołgać na płaskiej powierzchni
- nadal się ślinię straszliwie, a zęba jak nie ma, tak nie ma
- znam już smak dyni (ulubiona), ziemniaka, marchewki, pietruszki, brokuła, jabłka i banana
- śmieję się w głos, a na wszelkie zaczepki reaguję uśmiechem
- w nocy nadal daję popalić
- uwielbiam spacery i świeże powietrze
- zasypiam sam przy butelce albo smoku i pieluszce
- kocham przytulańce, noszenie na rączkach i wygłupy z mamą
- siostra jest dla mnie obecnie najważniejszą i najciekawszą osobą w domku




 Uwielbiam! :*

sobota, 16 listopada 2013

Zapraszamy na herbatkę

Na dworze zimno, szaro, buro i ponuro, więc zainspirowane innymi blogami, postanowiłyśmy wczoraj urządzić naszą pierwszą, popołudniową herbatkę. Przybyli dostojni goście, były ciastka i bawarka, radość, piski i zachwyty. Powiem szczerze że od dawna marzyło mi się takie przyjęcie u Oleńki, więc ja również byłam wniebowzięta. Myślę że będziemy częściej organizować naszą "Five o'clock Tea".











Oczywiście największym zainteresowaniem gospodyni cieszył się Pan Miś, gdyż był bardzo głodny dziś.





 Zapraszamy :)


czwartek, 14 listopada 2013

Opowieść o pewnym niejadku

I to nie byle jakim, a najpotworniejszym ze wszystkich niejadków jakie można spotkać!
Nakarmić dziecko - zwykła, codzienna czynność, wykonywana głównie przez matki, bez większych ceregieli. Pomyśleć by można - a jakaż to rewelacja? No więc w naszym domostwie to nie lada wyczyn! Ba! To jak maraton w miejscu. Oczywiście mowa o Aleksandrze, która upartą być postanowiła i niezbyt łaskawym okiem w stronę talerza spogląda. Oj tam, czasem się zdarzy że nie zje - odpowiecie. Ależ skąd! Dzień nasz na jedzeniu się rozpoczyna i na jedzeniu kończy. Temat posiłków mą głowę zaprząta przez dobę całą. Jemy śniadanie, zaraz jest drugie, potem drzemka - oczywiście Oli, a mama kombinuje co zrobić na obiad żeby córka skosztowała przynajmniej, sam obiad to walka ze smokiem (a raczej smoczycą), o podwieczorku nie wspominajmy bo jeszcze kolacja być musi. I tak połowa mojego zdrowia na jedzeniu odpada. A im starsza tym gorszy gagatek. Chomikuje w policzkach, pluje, płacze, histerie urządza, ostatnio i wymioty prowokować się nauczyła (lekarzy zwiedziliśmy, badania porobione - okaz zdrowia, diagnoza - niejadek). I co tu począć? Obiecanki - były. Groźby - były. Puszczenie w samopas - też było. Nawet dania wymyślne matka próbowała, ale większych efektów nie ma. Powiadam więc wam Matki których dziecięcia na widok jedzenia okiem błyszczą, buzię do łyżeczki rozdziawiają i same rączki do talerza pakują, że większego szczęścia i spokoju zaznać nie mogły. I niech żadna mojej syzyfowej pracy doświadczać nie musi.









                                                                       Pozdrawiam :)
 

czwartek, 7 listopada 2013

Złość urodzie szkodzi

Kto z nas w dzieciństwie, a zwłaszcza w okresie buntu młodzieńczego nie narzekał na swoich i rodziców i nie jednokrotnie powtarzał - "ja nigdy taka/taki nie będę dla swoich dzieci!". Oczywiście i ja zarzekałam się twardo że w przyszłości, jako matka będę zupełnie inna i tych samych błędów popełniać nie będę. Bo sama wiem jak się czułam i nie wyobrażałam sobie żeby czasem krzyczeć na swoje dziecko z byle powodu, lub co gorsza z bezsilności, bo sobie najzwyczajniej nie radzę.

Tymczasem, kiedy Ola z każdym dniem robi się starsza, a co za tym idzie i "trudniejsza", coraz częściej w takich zwykłych, codziennych sytuacjach łapię się na tym, że - o zgrozo! - postępuje prawie identycznie! I bądź tu człowieku mądry. Mam wrażenie, że czasem nie jestem w stanie się "upilnować", więc wyładowuję swoją frustrację i złość na Bogu ducha winną dziecinę moją, ponieważ się "napatoczyła". Dlaczego tak jest? Czy każdy miewa takie gorsze dni, czy może my po prostu pewne wzorce z dzieciństwa powielamy podświadomie? I czy takie zachowanie czyni ze mnie złą matkę? W głowie siedział mi od zawsze obrazek szczęśliwego dziecka z zawsze cierpliwą, uśmiechnięta mamą, która zamiast krzyczeć utuli i spokojnie wszystko ogarnie do kupy, zamiast dolewać oliwy do ognia. Widać życie nie może być takie proste, a zetknięcie z rzeczywistością - czasem musi boleć.


Na takie beztroskie dzieciństwo zasługuje każde dziecko :)





wtorek, 5 listopada 2013

W domatorskim skrócie

Ostatni tydzień przeminął równie szybko jak i piękna pogoda. Podsumujmy więc:

- było halloweenowo


- był czas dla rodziny



- były harce panny Oli


- i szaleństwa pana Mikołaja



W tym roku listopadowe święto spędzaliśmy w domu, niestety nie daliśmy rady odwiedzić moich rodzinnych stron. Mam nadzieję że nadrobimy to niebawem. Czasem musimy iść na jakieś kompromisy ;)