czwartek, 31 lipca 2014

Swojskie klimaty

Wieczór. Pierwszy tak zimny, po długim maratonie upalnych dni. Zmrok powoli otacza okolicę. Wychodzę na balkon. Ten nasz duży i pojemny balkon z plastikową piaskownicą i fotelem do leniuchowania. Ogrom pelargonii zwisa na balustradę, pokrywając ją w pełni czerwonym kwieciem. Na moim pokaźnym już oleandrze, w końcu rozkwitły pierwsze kwiaty od dwóch lat (tak, za lekko go traktowałam dawkując odżywki :P). Kukurydza szumi delikatnie. Świerszcze grają jak najęte coraz głośniej i donośniej. Bele porozrzucane po polu, zdają się wyglądać niczym olbrzymie klocki gotowe do zabawy. W tle tylko słychać znajomy trajkot silnika. To mężczyźni uwijają się przykrywając i chowając co trzeba przed deszczem. Zrywa się chłodny wiatr, czuję już wilgoć w powietrzu. Ostatni raz spoglądam jeszcze wkoło i wtedy wiem, że za nic nie oddałabym tej naszej wsi. Żadne miasto, bloki z widokiem na namiastkę zieleni i to duszne powietrze. Jest mi tak dobrze i błogo. Żniwa się skończyły. Idę spać.




A z naszego codziennika.
Ciąża - Ewa  ->  1:0
Przepotworne mdłości miotały moim ciałem ponad dwa tygodnie. Poranki były straszne. Po pobudce szybko karmiłam moje dwa małe potwory, po czym sama zasiadałam na prawie godzinne śniadanie. Powoli przyswajałam każdy kęs kanapki (nic innego nie wchodziło w grę), po czym musiałam swoje "odleżeć", żeby się ułożyło w żołądku jak należy. Inaczej wypadki się zdarzały. Ogólnie zbyt długie przerwy między posiłkami i doprowadzenie do lekkiego nawet głodu, nasilały powyższe objawy. O przeczuleniu na wszelkie zapachy wspominałam wcześniej. W tej kwestii nie zmieniło się nic. Słodycze mnie odrzucają, wszelkie ciasta, czy bita śmietana odpadają na starcie. Ewentualnie krówki wchodzą mi wieczorami po kolacji. Waga dzięki Bogu nie ruszyła do góry. Wybieram się na dniach zrobić badania, a za tydzień mam wizytę kontrolną. Rodzina jeszcze nic nie wie. Zwlekam z tym póki co.

W domu powstała mi już zgrana ekipa. Mikołaj psoci, Ola go karci i naprawia szkody. Śmiać mi się chce przy tym od groma. Sytuacja z przedwczoraj. Siedzę i rozmawiam przez telefon. Nagle wparowuje Mikołaj sunąc czymś przed sobą po podłodze. Jego ulubiona zabawa. Tyle zarejestrowałam. Kiedy się rozłączyłam, dojrzałam dopiero że to szczotka od sedesu! Padłam po prostu widząc jego dumną i skupioną minę. Nie protestował oczywiście jak zabierałam. Poddał się na starcie widząc moją srogą minę. Ola za to w tle zaśpiewała tylko: "Olka, Olka to dziewczyna, tylko ona jedna i jedyna". I finito. Umarłam po raz kolejny. Jak ja ich Kocham!!!!!


środa, 16 lipca 2014

Konsternacja

Było, nie było, mój mózg chorowania w środku lipca nie obejmował. Aż do dziś. Po dwóch dniach gorączkowania Mikołaj doczekał się czegoś na kształt zapalenia oskrzeli, zaś Ola z rana obudziła nas rozpalonym ciałem w temperaturze 38,5. Szaleństwo jakieś czy co? I tak koniec końców cały upalny dzień spędziliśmy na jeszcze bardziej dusznym poddaszu, podając na zmianę antybiotyk, witaminy i inhalacje u Młodego, a Ibum u Aleksandy (cały dzień termometr szalał!). Nie wiem co to będzie w nocy, ale jak mniemam gorzej z Nią i głowię się co to może być??? Jeszcze nie zaczęła jeść po ostatnich przebojach a tu znowu brak apetytu, wyschnie mi na wiór......Mikołaj przy posiłkach nie grzeszy, ale dławi się wydzieliną na potęgę i biedny skrzeczy jak stare radio na bazarze. Chyba oficjalnie pobijamy jakiś rekord sezonowo-pozasezonowych wirusów. Okiełznanie ich w ciągu dnia graniczy z cudem a mi głowa pęka wskroś i wszerz. Lato?!

Mimochodem wrzucam zdjęcia z ZOO. Pierwsza nasza wizyta w tym składzie. Ola była zachwycona i wciąż wypytuje kiedy tam wrócimy. Najbardziej urzekły ją węże i jaszczurki, jak na damę przystało. No i mały, nieuchwytny kangurek urodzony w kwietniu tegoż roku. 




Lody były obowiązkowo!





Ciekawska zwiedzająca, zajrzała dosłownie wszędzie.


Gryzący osioł od razu skojarzył mi się ze Złym psem :P

Układanki edukacyjne - jakże zajmujące.

Pingwiny zastrajkowały na ten upał i poległy tam gdzie stały.



Różnica pokoleń.



Wężyk, wężyk! Ooooo wężyk!



I na koniec oczywiście jako rasowa córka rolnika, Ola musiała przetestować wystawowy model New Hollanda, ku dezaprobacie łypiącego zza krzaków ochroniarza.

Wizyta jak najbardziej udana. Radość dziecka - bezcenna!

wtorek, 15 lipca 2014

Wakacje

Jako że morze odwlekło się w czasie niestety, a Matka potrzebowała wytchnienia i zmiany, zapakowaliśmy się i we trójkę z dzieciakami ruszyliśmy w moje strony. W radiu, telewizji i internecie prognozy pogody nie zachwycały, toteż torby wypchane po brzegi wszelkimi możliwymi zestawami, zapchały nam cały bagażnik. Rower, hulajnoga, zestawy do pływania, zabawki i gry na gorszą pogodę, wózek i foteliki z lokatorami otoczyły mnie na calutkie dwie godziny jazdy, nie dając za dużego pola by odsapnąć. Na szczęście droga minęła bezproblemowo, Mikołaj spał aż do Płocka, a Ola bacznie obserwowała zmieniające się za szybą pejzaże. Wypakowaliśmy się i zabraliśmy za wypoczywanie. Oczywiście pierwsze trzy noce były dla mnie straszne, bo syn mój dostosować się nie mógł i co godzinę robił pobudkę, ale korzystając z tej okazji zabrałam się za odzwyczajanie od nocnych karmień i przez te dwa tygodnie udało mi się je wyeliminować niemalże do zera (mąż był w szoku, bo On jest fanem dawania butelki przez sen dla świętego spokoju). Ponadto zasmakowałam miejskiej sielanki i stałego rytmu dnia z wieloma atrakcjami. Codzienne spacery z moją najlepszą koleżanką i jej synkiem, ploty i gadanie o pierdołach całkowicie pozwoliło mi odpocząć i zregenerować wyładowany codzienną gehenną mózg. Jak mi tutaj tego brakuje, to chyba tylko Magda wie, i vice versa jak mniemam oczywiście. Były place zabaw, łażenie po sklepach, ZOO, wypad nad jezioro (niestety tylko raz się udało bo pogoda dopisała najbardziej przed samym odjazdem), odwiedziny u ciotki i pradziadków. Wrzucam więc trochę zdjęć z tego naszego (mojego) błogostanu. Oczywiście ja nie mam żadnego ale ktoś musiał je w końcu robić.






 











Jedynym mankamentem naszego wyjazdu był chroniczny wręcz brak apetytu u Oli. Cuda wianki, tańce hulańce, obiecanki cacanki ale niczego prawie nie chciała tknąć. Po powrocie za to czekała nas cała noc wymiotów i kolejny dzień biegunki. Ostatecznie okazał się to być potworny rotawirus, który zaatakował oczywiście w czwartek mnie i M. Cała noc modlitw nad kiblem i zwijanie się z bólu całego ciała na łóżku. W życiu jeszcze nie byłam tak chora i oczywiście przestraszona, bo brzuch rwał mnie niemiłosiernie i temperatura rosła do ponad 38 stopni. Na szczęście po wizycie w przychodni i drobnych wspomagaczach przeszło wraz z końcem weekendu. Ja czuję się świetnie, trochę tylko schudłam, ale to akurat mi nie przeszkadza. Poza tym że wszelkie zdecydowane zapachy nie dają mi żyć, słodyczy nie tykam bo zaraz mdli niemiłosiernie, a owoce wciągam tonami, żadnych dolegliwości ciążowych nie odczuwam. Jedynie strach co to będzie.

Jutro postaram się wrzucić jeszcze zdjęcia z ZOO, bo nie mogę się zdecydować a sen już morzy. Dobrej nocy!

środa, 9 lipca 2014

Niespodzianka


Takiż to niespodziewany zupełnie zwrot akcji u nas nastąpił. 

Będziemy mieli dziecko. Właśnie potwierdziłam ciąże. Jestem przerażona! Ale też szczęśliwa, choć wiem że będzie ciężko.

Fakt że chcieliśmy mieć trójkę dzieci, nie obejmował ich w tak krótkim czasie. Chcieliśmy spróbować może za parę lat, ale tak to właśnie jest planować.

Oczywiście stresu i niepewności było kupa.

Był jeden test.......i nic. (ufff)

Był drugi, trzeci i czwarty, co kilka dni........na czwartym zaczęło coś nie wyraźnie świtać.

Była wizyta u ginekologa.......i nic tam nie wypatrzył, ale zalecił test z krwi i kontrolę za tydzień. 

Test na bHCG wyszedł dodatni (zawartość 1112 mIU/mL)

Dziś zawitałam na umówioną wizytę i oczom mym ukazał się spory pęcherzyk z ciałkiem żółtym i mikroskopijnym zarodkiem. Wychodzi, że 5 tydzień.

Tak więc na dzień dzisiejszy oficjalnie jestem w ciąży. W trzeciej ciąży. Cieszę się i boję się. Wszystkie plany legły w gruz. Ale pojawiły się też całkiem nowe. I te mnie cieszą, bo będę mogła poświęcić dzieciakom więcej czasu. Nie będę póki co przeżywać rozterek związanych z powrotem do pracy. Muszę być dobrej myśli, i wierzyć że wszystko się ułoży.





czwartek, 3 lipca 2014

4 lata

Miały być zdjęcia, miał być szał, ale że Matka pojechała z dziećmi na dwa tygodnie do rodziców się zrelaksować, i to bez komputera, więc symbolicznie tylko się wynurzymy tym razem.

Dzisiaj nasza kolejna rocznica ślubu. I tak się zastanawiam czy dobrze liczę, ale faktycznie ten 2010 już jakoś dawno był. Dorobek mamy podwójny, nie pozabijaliśmy się jeszcze i telefon wydzwania w tych rozjazdach regularnie. Mimo, że wiele rzeczy bym pozamieniała, to Męża zdecydowanie nie. On był, jest i będzie. Tylko nasze życie nie do końca jest poukładane tak, jak być powinno. Ale małymi kroczkami, brniemy w odpowiednim kierunku.

Kocham Cię Mój Drogi M.