piątek, 27 września 2013

Zmiany

Jeszcze niedawno byłam sama, sama z moim M. i wtedy właśnie pojawiła się Alex. Moja kochana córeczka, wymarzona, wytęskniona, wyobrażana przez tyle lat i od momentu kiedy ujrzałam dwie jakże wyczekiwane, czerwone kreseczki, skradła moje serce, zajęła całą moją uwagę i nauczyła bezgranicznej miłości oraz poświęcenia, takiego prawdziwego za które niczego nie chcemy w zamian. Kiedy po niespełna 16 miesiącach tej sielanki ujrzałam z niedowierzaniem kolejne dwie kreseczki byłam w takim szoku że powtarzałam testy przez kolejne dwa dni. Towarzyszył mi śmiech, radość, przerażenie, strach..... bo przecież mieliśmy poczekać jeszcze rok i zobaczyć co będzie dalej. Całe dnie zajmowałam się sama córką, potem rozpoczęłam pracę i jeszcze bardziej się dwoiłam i troiłam żeby wszystko to jakoś ogarnąć, a przede wszystkim wychowywać i rozpieszczać tą moją Księżniczkę jak najlepiej i najmądrzej. Takie to już nasze uroki życia na wsi że M jest pochłonięty całe dnie, a w sezonie to i w nocy często dopiero wraca. Kiedy pierwszy raz ujrzałam na monitorze podczas USG tę maleńką fasolkę, ten zalążek, a lekarz uświadomił mnie że to tak wczesne stadium że jeszcze wszystko się może wydarzyć więc oby do następnej wizyty, wiedziałam już że inaczej być nie może i kocham ten maleńki okruszek. I tak wyhodowałam sobie w ciągu 9 miesięcy małego-dużego stworka - Mikołajka. Dał mi się chłopak we znaki strasznie, zwłaszcza pod koniec ciąży, do tego przenoszonej, lecz kiedy w końcu się pojawił, nasza radość nie miała końca. Oczywiście żeby nie było tak bajecznie, zaczęły się schody. Straciłam dużo krwi, zasłabłam kilkakrotnie, anemia i ogólna niemoc. Po powrocie do domu córcia zachwycona małym człowieczkiem, od razu Go pokochała, ale ja nie byłam do końca w stanie zająć się sobą a co dopiero tą dwójką urwisów. Początki były trudne, nieraz pełne płaczu, złości, bo zawsze miałam wszystko dobrze zorganizowane, a tu nagle cały świat do góry nogami a to co wcześniej planowałam i zakładałam było teraz abstrakcyjne (zresztą myślę że każda młoda matka miała podobne odczucia ale możliwe że bała się do tego przyznać przed samą sobą, bo Matce Polce musi wszystko wychodzić od początku). Do tego sama, męża prawie nie ma, 120 km od domu, przyjaciółek, teściowie mieszkający na dole na szczęście zajmowali się dużo Olą, nad czym ja ubolewałam, bo cały czas czułam że została przeze mnie odrzucona, że nie mam dla niej czasu jaki wcześniej w 100 % do niej należał. Było mi ciężko ale jakoś to ogarnęłam, małymi kroczkami wypracowałam jakiś rytm dnia, karmienie, spacery, drzemki, kąpanie i spanie. Minęły 3 miesiące, teraz już z każdym dniem jest coraz lepiej, ja nareszcie jestem w pełni szczęśliwa i zmęczenie przestaje już mi tak przeszkadzać. Teraz kocham te moje dziecięcia bezgranicznie i nie wyobrażam sobie żeby ich nie było właśnie w takim składzie, w takim odstępie wieku, z takim temperamentem i o takich oczętach. Piszę to bo myślę że wiele z nas stara się pomijać fakt tej niemocy poporodowej, chwil kiedy uciekłybyśmy daleko, postąpiły jakże egoistycznie, zapragnęły być same. 

                                   A oto i kradzieje mego czasu na początku i teraz


Kocham, kocham, kocham :*

4 komentarze:

  1. śliczne rodzeństwo:*

    mądrze napisana notka.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo :) I zapraszam częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie to ujęłaś:) Masz śliczną parkę:) Chętnie poczytam i zapraszam do siebie:)
    http://mamatestujaca87.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń